W połowie listopada zorganizowałam sobie kilkudniowy wypad do Rzymu. Mojego ukochanego miasta, które miałam okazję odwiedzać już wcześniej. Miasta, które naprawdę nigdy nie śpi i do którego prowadzą według legend wszystkie drogi. Do wiecznego miasta. Wszystkie pozytywne opinie o Rzymie nie są wcale przesadzone. Potęga i ogrom 2000-letniej metropolii nie przytłaczają, zachwycają jednak na każdym kroku. Tym razem moją wizytę w stolicy Italii postanowiłam oprzeć na doznaniach kulinarnych, o którym opowiem wam w tym poście. Zasmakowałam włoskiego dolce vita, chociaż nie obyło się bez kulinarnych wpadek, o których później.
Mam wrażenie, że rytm dnia wyznaczają Włochom godziny posiłków. Życie kręci się wokół jedzenia i biesiadowania. Szybkie śniadanie "w biegu", obiad w godzinach okołopołudniowych przy lampce wina oraz około godziny 19 - 20 - kolacja, składająca się z kilku dań, deseru i kawy. Tak wygląda dzień przeciętnego Włocha, a na pewno Rzymianina. Pomiędzy godzinami posiłków, restauracje często bywają zamknięte, szczególnie, jeśli oddalamy się od turystycznego centrum miasta.
Zacznijmy jednak od początku.
To co Włosi nazywają "kolacją", dla nas jest śniadaniem. Colazione to po włosku śniadanie. Chociaż ciężko to nazwać śniadaniem. Mocna mała kawa (Włosi nie znają kaw w dużych kubkach!) oraz rogalik. To wszystko! Jedzą to w biegu, na stojąco, po drodze do pracy. Koniec! Nie ma jajecznic, jajek na bekonie, parówek.
Śniadanie w stylu "smaki Włoch z supermarketu".
Obiad, wł. pranzo.Tu możliwości są różne. Pizza, sałata lub panini - kanapka z szynką parmeńską, mozzarellą i pomidorami lub kotletem z kurczaka, podawana zazwyczaj na ciepło. Do tego kieliszek wina.
PIZZA. Ten, kto nie miał okazji spróbować pizzy we Włoszech
na pewno będzie zaskoczony. Pizza w Rzymie jest inna od tej, którą
znajdziecie w pizzeriach i trattoriach w Neapolu - grubsza, bardziej chrupiąca,
mniej "drożdżowa". Minimum składników, maksimum smaku. Zero sosów (nie ma czosnkowego!!!), ketchupu.
Na pierwszym planie klasyczna margharitta. Na drugim pizza "quatro stagioni" - bakłażan, cukinia, słodka papryka i mozzarella.
Jednak prawdziwa kulinarna przygoda zaczyna się podczas kolacji, wł. cena. Przystawka, pierwsze danie, drugie danie, deser i kawa.
Przystawki. ANTIPASTI. Malutkie porcje, idealne na jeden kęs. Tutaj wachlarz możliwości jest szeroki. Melony z szynką parmeńską, bruschetty z pomidorami, karczochy i wiele innych. Ponieważ listopad jest miesiącem, w którym dojrzewają najlepsze karczochy, postanowiłam spróbować właśnie tego warzywa, przygotowanego w klasyczny sposób - z białym winem i masłem. I chociaż wcześniej nie byłam fanką, odkryłam karczochy na nowo.
Karczoch pieczony, podany z lekkim winno - maślanym sosem z natką pietruszki.
Pierwsze danie. PRIMI PIATTI. Tutaj wybór jest ogromny. Pasty, zupy, risotto, gnocchi czy polenta. Dla mnie na tym etapie kolacja powinna się zakończyć. Porcja makaronu całkowicie zaspokaja głód, ale to dopiero połowa kolacji.
PASTY. Zawsze al dente! Do tego kilka składników najlepszej jakości i zawsze świeżych. Połączenie zawsze udane i wręcz spektakularnie pyszne, choć proste i nieprzekombinowane. Włosi niespecjalnie myślą o tym, jak wygląda talerz, nie przejmują się brakiem dekoracji. Wiedzą, że w prostocie siła i mają rację.
Ravioli ze szpinakiem i ricottą z sosem bolognese.
Tagliatelle z karczochami. Pycha!
Spaghetti z homarem. Coś nieprawdopodobnie pysznego, ekskluzywnego, podanego w bardzo domowy sposób.
Spaghetti z vongolami. Pyszne tak, że słów mi brak.
Na górze zdjęcia - klasyczna carbonara. Na dole - bucatini all'Amatriciana (tutejszy numer jeden, jeśli chodzi o pasty).
ZUPY. O ten temat zahaczyłam w Rzymie raz i ... fajerwerków nie było. Może przez to, że - jak się później okazało - kucharz nie był rodowitym Włochem, ale naprawdę zuppa di verdure (zupa jarzynowa) była niesmaczna i właściwie niejadalna. Chociaż gdyby przetrzeć rozgotowane warzywa z mrożonki, można by ją podać niemowlętom.
Było też i przyjemne doznanie związane z zupą. Tortellini in brodo. Tortellini w lekkim rosole. Dzięki dużej ilości dostępnego na każdym kroku parmezanu, rosół całkowicie zmienił smak i był po prostu rewelacyjny!
Tortellini in brodo.
Drugie danie. SECONDO PIATTI. Teraz na stół "wjeżdżają" mięsa (w tym boska cielęcina), ryby, owoce morza. Po - jak dla mnie już bardzo obfitym - pierwszym daniu, drugie było nie do zjedzenia. W brzuchu już pełno, a tu "każą" jeść dalej. Tylko raz podjęłam wyzwanie i zjadłam pierwsze i drugie danie na raz. Chociaż wtedy ominęłam przystawkę, nie dałabym rady.
Saltimbocca. Rzymski rarytas i duma "narodowa". Delikatne sznycle cielęce z listkami świeżej szałwii i szynką parmeńską. Podane z lekkim sosem winno - maślanym rozpływały się w ustach.
Sznycle cielęce w sosie z wina MARSALA. Pyszne i lekkie.
Czas na DESERY. Królują: tiramisu, panna cotta i tort z sera ricotta. Do tego kawa, mocna mimo późnej pory. Po każdej kolacji, która kończy się zazwyczaj około 21 - 22 Włosi piją czarne i piekielnie mocne espresso. Nie próbowałam, bałam się, że nie zasnę przez następną dobę.
Tiramisu. Klasyk. Prawdziwy Włoch nie przejmuje się, że ukroił nierówną kostkę. "Nasz" kelner ukroił dwa plastry i wcale nie przejmował się tym, że wygląda to "słabo". Jeśli chodzi o akurat to tiramisu, to miałam szczęście spróbować najlepszego tiramisu w życiu!
Panna cotta. Z sosem truskawkowym. I chociaż sos był prawdopodobnie gotowcem, to sama panna rozpływała się w ustach!
Podczas wędrówek po Rzymie natknęłam się na niepozornie wyglądającą trattorię. Nie wiem, co skusiło mnie, by podejść bliżej, ale informacje na drzwiach powaliły mnie na kolanach. Wszystkie możliwe nagrody, przyznawane przez nie tylko włoskich krytyków, w tym te najważniejsze - gwiazdki Michelina. Od 2007 roku! Co rok, aż do dziś. I okropnie żałuję, że nie miałam szans nawet zajrzeć do środka, bo w porze popołudniowej restauracja była nieczynna, ale napis na szybie mówił jedno: rezerwacje najwcześniej na luty 2014 roku!
Na pewno tam wrócę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz