wtorek, 23 stycznia 2018

okra w pomidorach





fot. asukumagazine.com


Okra. Warzywo o wyjątkowej urodzie i niepowtarzalnym smaku, przypominającym trochę połączenie papryki, cukinii i fasolki szparagowej. Bardzo popularne w Azji, szczególnie w Indiach, w Ameryce Środkowej i na południu USA, gdzie nazywane jest gumbo i gości w menu wielu restauracji. W pobliżu mojego domu znajduje się restauracja kubańska, a właścicielka, rodowita Kubanka o imieniu Alba, podaje okrę, tak jak jadła w rodzinnym domu, z ryżem.

Niełatwo w Polsce to warzywo kupić, ale mi się udało ostatnio w jednym z supermarketów, na dziale z owocami i warzywami egzotycznymi. Cena 200 gramów (to dwie duże garście, bo okra jest dość lekka) kosztowało około 8 zł, więc nie ma dramatu.

Ja z okry przygotowałam warzywny gulasz, podobny do tego, jaki jadłam kiedyś w jednym z krajów arabskich. Zaskoczyłam smakiem przyjaciółki, które wpadły na późny obiad i plotki.

 Jeśli uda wam się okrę gdzie znaleźć, kupcie koniecznie, bo to naprawdę pyszne warzywo.


Składniki:
  • około 200 g okry
  • 2 puszki pomidorów
  • 1 duża cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • około 100 ml białego wytrawnego wina (można pominąć, ale po co?)
  • pół łyżeczki mielonego kuminu
  • 1/4 łyżeczki mielonej kolendry
  • szczypta suszonego chilli
  • sól i świeżo mielony czarny pieprz
  • olej rzepakowy (2 - 3 łyżki)
  • ewentualnie szczypta cukru

Przygotowanie:

1. Okrę opłukujemy, osuszamy, odkrajamy "ogonek" i kroimy na mniejsze kawałki (na pół będzie w porządku).

2. Łyżkę oleju rozgrzewamy w głębokiej patelni lub garnku. Gdy będzie gorący, wrzucamy okrę i podsmażamy kilka minut, co jakiś czas mieszając.

3. W międzyczasie cebulę kroimy w kostkę. 

4. Podsmażoną okrę wyciągamy na talerz, a na patelnię wlewamy jeszcze odrobinę oleju. Wsypujemy kolendrę, kumin oraz chilli. Podsmażamy kilka sekund, dzięki czemu "wyciągniemy" z przypraw jeszcze więcej aromatów. Dodajemy cebulę i czosnek przeciśnięty przez praskę i podsmażamy, co jakiś czas mieszając, aż zmiękną.

5. Gdy cebula zacznie się rumienić, wlewamy na patelnię wino i czekamy chwilę, aż odparuje. Teraz wlewamy 2 puszki pomidorów. Dusimy, co jakiś czas mieszając, aż pomidory się lekko rozpadną, a sos odparuje i zgęstnieje.

6. Gdy sos będzie już dość gęsty, wrzucamy z powrotem okrę, doprawiamy wszystko solą, świeżo mielonym czarnym pieprzem i jeśli jest taka potrzeba szczyptą cukru i ewentualnie jeszcze odrobiną chilli. Dusimy jeszcze kilka minut.

Gotowy "gulasz" podajemy z ulubionymi dodatkami, kaszą, ryżem albo kawałkiem chrupiącej bagietki.

Smacznego!


poniedziałek, 22 stycznia 2018

brownie z fasoli



Do wszelkich fit słodyczy nastawienie mam dość sceptyczne. Nie, przepraszam, bardzo sceptyczne. Kiedyś upiekłam brownie z cukinii i całe wylądowało w śmietniku, bo sam zapach odrzucił mnie na sam koniec kuchni, czyli jakieś 4 metry. Muffiny z buraków, choć pojawiły się na blogu, bo według moich znajomych były bardzo smaczne, dla mnie okazały się niejadalne. Ale... postanowiłam 2 stycznia, że przez miesiąc nie będę jadła białego cukru i klasycznych słodyczy. Dlaczego tylko miesiąc, pewnie zapytacie, tak jak zrobiła to także moja przyjaciółka. Bo jakbym powiedziała, że przez rok nie zjem cukru, to pewnie następnego dnia miałabym w ręce czekoladę. Metoda małych kroków, w moim przypadku jako jedyna, która się sprawdza.


Ok, postanowienie postanowieniem, ale co zrobić, gdy nagle musisz zjeść coś słodkiego? Smażyłam już banany (przepis n a blogu jutro), było jabłko pieczone z orzechami (w 180 st. C do miękkości), był też pudding z tapioki (przepis tutaj). Ale co zrobić, kiedy chce ci się zjeść coś czekoladowego? Gorzka czekolada odpada, nie jest wcale słodka. 

Przeszukiwanie internetu w poszukiwaniu inspiracji skończyły się, gdy wpadło mi w oko hasło "brownie z fasoli". Postanowiłam pokombinować, bo nie znalazłam przepisu dla siebie. Albo było za dużo oleju, albo za dużo fasoli, albo jeszcze co innego. No więc zblendowałam wszystkie składniki, nastawiłam piekarnik i czekałam z niecierpliwością. Po wyjęciu z piekarnika, odczekałam chwilę, by przestygło i spróbowałam. Pierwszy gryz i uff, jadalne. Tylko jednak za mało słodkie (moje banany nie były jeszcze bardzo dojrzałe), więc posypałam ciasto cieniusieńką warstwą cukru pudru. Ale podam wam poniżej przepis już zmodyfikowany, ulepszony. Myślę, że cukier nie będzie już potrzebny. 


Składniki (na niedużą blaszkę, jeśli zrobicie ciasto na większej, będzie niższe i będzie potrzebowało mniej czasu):
  • puszka czerwonej fasoli, porządnie opłukanej i osuszonej
  • 2 bardzo dojrzałe banany (im ciemniejsza skórka, tym lepiej)
  • 2 jajka
  • 100 g gorzkiej czekolady, roztopionej w kąpieli wodnej i przestudzonej
  • 3 - 4 łyżki jakiegoś zdrowego słodzika (u mnie był to syrop z agawy, ale świetny będzie też miód)
  • czubata łyżeczka sody oczyszczonej
  • szczypta soli (świetnie współgra i podbija smak czekolady)

Przygotowanie:

1. Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C bez termoobiegu.

2. Fasolę blendujemy z bananami i jajkami na jak najbardziej gładko. Dodajemy czekoladę, słodzik, sodę i szczyptę soli i jeszcze chwilę miksujemy.

3. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy ciasto. 

4. Pieczemy około 35 - 45 minut do tzw. suchego patyczka. Ciasto może postać lekko mokre, będzie nawet lepsze.

Odstawiamy do przestygnięcia i zajadamy z radością!

Smacznego i na zdrowie!


sobota, 20 stycznia 2018

szakszuka



Odkrycie szakszuki zmieniło moje życie :) Do niedawna miałam problem z przygotowywaniem śniadań. Kanapki już dawno mi się znudziły, tak samo owsianki czy jajecznica. Jak widzę serek wiejski, mdleję. Oczywiście, można przygotowywać różnego rodzaju placuszki czy naleśniki, ale czasem trzeba zjeść coś bardziej dietetycznego, a równie sycącego. I tak, w poszukiwaniu śniadaniowych inspiracji, trafiłam właśnie na nią - orientalną potrawę z pomidorów i jajek. Szakszuka pochodzi z krajów arabskich, chociaż do jej powstania przyznają się także mieszkańcy Izraela. Podstawą są pomidory i jajka, ale można zaszaleć, dodać fasolę (przepis znajdziecie tutaj) albo boczek lub chorizo. To na co akurat macie ochotę przygotowując śniadanie.


Potrzebujemy (dla 2 osób): 
  • puszka pomidorów (w lecie możecie użyć świeżych, jednak o tej porze pomidory smakują beznadziejnie i to najłagodniejsze słowo) 
  • 2 jajka (oczywiście możecie wbić więcej, nam wystarczyły dwa)
  • 1/2 cebuli, posiekanej w drobną kostkę 
  • 2 łyżki oliwy z oliwek dobrej jakości 
  • 1/4 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego 
  • 1/4 łyżeczki mielonej słodkiej papryki 
  • listki świeżej bazylii lub natki pietruszki 
  • sól i świeżo mielony pieprz 
+ opcjonalnie, jeśli macie ochotę – niewielki ząbek czosnku (dodajemy w momencie podsmażania cebuli), kawałki chorizo lub dobrej wiejskiej kiełbasy (podsmażamy z cebulą) 


Przygotowanie: 

1. W dużej patelni rozgrzewamy oliwę. Wrzucamy cebulę i podsmażamy kilka minut, na niewielkim ogniu tak, żeby cebula zmiękła, ale się nie zarumieniła. Do cebuli dodajemy kmin i paprykę słodką i podsmażamy jeszcze chwilę. 
2. Teraz dodajemy do cebuli pomidory i dusimy tak długo, aż wszystko odparuje i zgęstnieje. 
3. Gdy wszystko bulgocze wbijamy do pomidorów jajka. Wszystko przykrywamy i czekamy około 2 minuty, by białko się ścięło, a żółtko było idealnie płynne. 

Szakszukę podajemy od razu, doprawioną jeszcze szczyptą świeżo mielonego czarnego pieprzu i kilkoma listkami świeżej bazylii lub pietruszki!

Smacznego!

piątek, 19 stycznia 2018

gofry z patelni + jajko w koszulce z mikrofalówki, czyli jak zrobić pyszne śniadanie w 10 minut



Przyznaję, nie lubię śniadań, szczególnie według zasady, że powinno się je zjadać w ciągu 30 - 40 minut od przebudzenia. W tym momencie mój żołądek nie jest w stanie nic przyswoić, a na samą myśl, że miałabym zjeść duże śniadanie, robi mi się słabo. Głodna robię się dopiero około półtorej godziny po przebudzeniu. Chociaż się staram, bo wiem, że to dla mojego zdrowia, nie przychodzi mi to łatwo. Dlatego znalazłam sposób na siebie i w tym czasie do 40 minut po przebudzeniu wypijam zdrowy koktajl lub smoothie, a duże śniadanie jem wtedy, kiedy mój żołądek jest już na to gotowy. Są oczywiście dni, kiedy śniadanie jem w biegu, kanapka w dłoń i wybiegam z domu. Ale czasem, gdy nie muszę lecieć rano na spotkanie, przygotowuję śniadania bardziej "wystawne", pewnie dlatego, że na owsianki i klasyczne kanapki nie mogę już patrzeć. Pomysłów na ciekawe śniadania znajdziecie na blogu już mnóstwo (tutaj), a ten dzisiejszy jest całkiem nowy.

Jeśli chcecie wiedzieć, jak zrobić gofry bez gofrownicy?
Jeśli chcecie wiedzieć, jak przygotować jajko w koszulce w mikrofalówce w jedną minutę?
Albo po prostu szukacie pomysłu na śniadanie, ten post jest właśnie dla was!


Potrzebujemy:
  • jajka (po jednym na osobę)
  • grzyby (ja wykorzystałam portobello, ale świetne będą także klasyczne pieczarki albo jesienią - kurki), po kilka na osobę 
  • czosnek, posiekany na cienkie plasterki (w zależności od ilości grzybów, 1 - 2 ząbki)
  • łyżka masła lub oleju
  • sól i świeżo mielony pieprz
  • piklowana cebula (można pominąć, ale po co? ewentualnie można zastąpić ją szczypiorem), na którą przepis znajdziecie tutaj

gofry z patelni grillowej (na 4 - 5 sztuk):
  • 1 jajko
  • 3/4 szklanki mleka
  • łyżka oleju roślinnego
  • płaska łyżeczka sody oczyszczonej
  • około szklanki mąki pszennej (w moim przypadku pełnoziarnistej, ale możecie użyć klasycznej tortowej) 
  • szczypta soli

Przygotowanie:

Zaczynamy od przygotowania gofrów.

Jajko ubijamy trzepaczką z mlekiem i olejem przez 2 - 3 minuty (niech się trochę napowietrzą). Dodajemy sodę i szczyptę soli, a następnie stopniowo po łyżce mąkę. Mąkę dodajemy do czasu, aż ciasto będzie miało konsystencję trochę bardziej gęstą od kwaśnej śmietany. Nie powinno od razu spływać z łyżki.

Patelnię grillową porządnie rozgrzewamy. Nie potrzebujemy oleju do smażenia. Ciasto wykładamy na patelnię łyżką, formując okrągłe placuszki. Smażymy z dwóch stron na złotobrązowy kolor, przez około 2 - 3 minuty. Pilnujemy, żeby się nie przypaliły.


Grzyby z patelni.

Masło rozpuszczamy na patelni, podsmażamy czosnek. Grzyby kroimy w plastry i smażymy razem z czosnkiem, na dość dużym ogniu, żeby nie puściły wody, a pięknie się zarumieniły. Na koniec doprawiamy solą i pieprzem.


Czas na jajko z mikrofalówki!

Do niewielkiego kubka wlewamy zimną wodę, do mniej więcej połowy wysokości. Delikatnie wbijamy do wody jajko. Podgrzewamy w mikrofalówce, na najwyższej mocy, przez minutę.

Uwaga, czasem jajko potrzebuje kilku sekund więcej, wszystko zależy od samej kuchenki i jej mocy.

Gotowe jajko odcedzamy na łyżce cedzakowej i od razu podajemy!


Możemy już złożyć nasze śniadanie.

Na gofra układamy grzyby, na nie odrobinę piklowanej cebuli, a na górę wykładamy jajko. Doprawiamy jeszcze szczyptą pieprzu i gotowe!

Smacznego!


piklowana cebula



Piklowana cebula to świetny dodatek do burgerów, sałatek i innych dań, którym przyda się coś kwaśnego i bardzo aromatycznego. Świetnie komponuje się zarówno z mięsem, jak i warzywami. Jej przygotowanie zajmuje tylko kilka minut, a zamknięta w słoiku może spędzić w lodówce nawet kilka tygodni. Jest pyszna już po przestygnięciu.


Składniki:
  • 4 czerwone cebule, pokrojone w cienkie plasterki
  • 150 ml octu jabłkowego
  • pół łyżeczki ziaren kolendry
  • pół łyżeczki ziaren ziela angielskiego
  • 2 liście laurowe
  • czubata łyżeczka cukru

Przygotowanie:

Ziarna kolendry i ziela angielskiego prażymy w suchym rondelku przez chwilę (aż zacznie strzelać i pięknie pachnieć). Zalewamy wszystko octem (uwaga, może pryskać!), dodajemy liście laurowe i cukier i doprawiamy do wrzenia. 

Cebulę przekładamy do marynaty i dusimy wszystko, co jakiś czas mieszając przez około 3 - 4 minuty. 

Gorącą cebulę, razem z marynatą przekładamy do słoiczka i gotowe! Teraz tylko musi ostygnąć.

Smacznego!
 

poniedziałek, 15 stycznia 2018

bułki pszenne z przedziałkiem



Nie wiem, czy może być coś lepszego na śniadanie niż świeża, upieczona w domu bułka z domowym masłem (przepis tutaj). No może jeszcze tylko świeżo upieczony domowy chleb z domowym masłem może temu dorównać. Ale przepisów na chleby znajdziecie na blogu jeż kilka (tutaj), więc tym razem nadszedł czas na bułki. Chwilę szukałam dobrego przepisu, kilka partii "kamiennych bułek" wylądowało w śmietniku, aż trafiłam na ten ze strony przepisnachleb.pl. Bułki są pyszne, puszyste, jak ze sklepu, tylko lepsze! 


Składniki:
  • 400 g mąki pszennej tortowej
  • opakowanie suchych drożdży (7 g)
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 120 ml ciepłego mleka (nie gorącego!)
  • 175 g ciepłej wody (nie gorącej!)

Przygotowanie:

1. Mąkę przesiewamy i zagniatamy z pozostałymi składnikami na miękkie i elastyczne ciasto. W razie potrzeby podsypujemy odrobiną mąki.

2. Gotowe ciasto przekładamy do miski, wysmarowanej olejem, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na około 1,5 - 2 godziny.

3. Wyrośnięte ciasto dzielimy na 8 równych części i formujemy z nich okrągłe bułki. Możemy zawinąć ich brzegi pod spód i tak układać je blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, niezbyt ciasno, bo bułki jeszcze urosną. Znowu przykrywamy ściereczką i zostawiamy do wyrośnięcia na kolejne 30 minut.

4. Po podwojeniu objętości robimy w bułkach "przedziałki". Najlepiej robić to długim patyczkiem do szaszłyków, oprószonym mąką. Znowu zostawiamy bułki na 15 minut.

5. W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 230 st. C bez termoobiegu. 

6. Bułki pieczemy około  minut, do ładnego zezłocenia.

Gotowe bułki pozostawiamy do przestygnięcia na kratce! Uwaga, szybko znikają! <3

Smacznego!


domowe masło



W przeciągu ostatniego roku masło podrożało mocno, bo nawet dwukrotnie. Według ekonomistów wynika to ze wzrostu popytu na masło na świecie, głównie w USA i Chinach. Podobno Chińczykom tak zasmakowało masło, że zaczęli je masowo importować. I tu zadziałało prawo popytu i podaży. Nie oszukujmy się jednak, że wysokie ceny masła sprawią, że nie będziemy go używać. Prawda jest taka, że masło nadaje daniom wspaniałego smaku i ciężko się z nim rozstać.


Od czasu kiedy cena kostki masła dobiła do 6 - 7 zł, zaczęłam robić masło sama. Nic trudnego, warto jednak kupić jak najlepszą śmietanę. Im wyższa zawartość procentowa tłuszczu tym lepiej, ale jest jeszcze jeden warunek, by masło było idealne. Sprawdzajcie koniecznie na opakowaniu, czy śmietanka nie zawiera zbędnych dodatków. Większość dostępnych śmietanek w kartonikach zawiera np. stabilizator E407, czyli karagen, substancję ostatnio uznawaną przez naukowców za rakotwórczą. Udaje mi się jednak kupić śmietankę bez dodatków, dzięki stronie czytajsklad.pl.


Składniki:
  • schłodzona śmietanka o zawartości tłuszczu minimum 36 % (na ilość ze zdjęcia zużyłam około 500 ml śmietanki)

Przygotowanie:

Schłodzoną śmietankę przelewamy do misy miksera. Ubijamy do czasu, aż tłuszcz oddzieli się od maślanki. W robocie planetarnym zajmie to około 10 minut, robienie masła mikserem ręcznym zajmie kilka minut dłużej.

Po oddzieleniu tłuszczu, maślankę przelewamy do słoiczka, a masło płuczemy zimną wodą na sitku, ugniatając. Płuczemy tak długo, aż woda będzie zupełnie przezroczysta. Zapewni to dłuższą trwałość masła.

Gotowe masło dowolnie formujemy i ... gotowe!

Maślankę możemy wypić na zdrowie albo wykorzystać ją do przygotowania np. pysznych naleśników.

muffiny czekoladowe dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy



W tym roku, oprócz klasycznej wrzutki do "orkiestrowej" puszki, postanowiłam wspomóc wolontariuszy, kwestujących w moim ukochanym mieście - Wrocławiu. Z samego rana odpaliłam piekarnik i upiekłam ponad 70 czekoladowych muffinów, które ozdobiłam czerwonymi serduszkami i zapakowałam. W końcu nie ma nic lepszego na poprawę kondycji niż porządna dawka czekolady. W ramach "podziękowań" Bono otrzymał mnóstwo głasków i serduszek. Był wczoraj chyba najbardziej wymizianym psem we Wrocławiu.

To podstawowy przepis na muffiny czekoladowe. Ich przygotowanie jest naprawdę banalnie proste, a składniki chyba zawsze mamy w kuchni. Albo powinniśmy mieć, bo nie wiadomo, kiedy pojawi się ochota na "coś słodkiego". Jeśli macie ochotę, polejcie je roztopioną czekoladą, a w lecie podajcie z malinową lub wiśniową frużeliną.


Składniki (na około 12 sztuk):
  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 1/2 szklanki cukru
  • 2 czubate łyżki kakao
  • 2 czubate łyżeczki sody oczyszczonej lub proszku do pieczenia 
  • 1/4 łyżeczki soli (tak tak, soli! sól świetnie podbija smak czekolady)
  • łyżeczka cukru waniliowego
  • 1 tabliczka gorzkiej czekolady
  • szklanka mleka
  • 1/2 szklanki oleju roślinnego (u mnie rzepakowego)
  • 2 małe jajka lub jedno duże

Przygotowanie: 

1. Piekarnik rozgrzewamy do 200 st. C bez termoobiegu.

2. Wszystkie suche składniki mieszamy w jednej misce. W drugiej mieszamy mokre i przelewamy je do suchych. Mieszamy szybko, tylko do połączenia składników. Im krótsze mieszanie, tym muffiny będą lżejsze i bardziej puszyste.

3. Czekoladę siekamy nożem na małe kawałeczki, dodajemy do ciasta i szybko mieszamy.

4. Ciasto przekładamy do formy wyłożonej papierowymi papilotkami do 3/4 ich wysokości. Uwaga, muffiny mocno rosną!

5. Pieczemy muffiny 15 minut.

Gorące odstawiamy do ostygnięcia!

Smacznego! Siema!


środa, 10 stycznia 2018

hummus idealny



Dokładnie rok temu, kiedy w Polsce temperatura osiągała -18 st. C, przyleciałam do Tel Avivu. Był piątek po południu, właśnie rozpoczął się szabas. Wszystkie żydowskie sklepy i restauracje pozamykane na trzy kłódki, w oknach pogaszone światła, na ulicach już ciemno i prawie pusto. My głodni, spragnieni, nie znający miasta. Szliśmy kilkanaście minut, w pewnym momencie już naprawdę załamani, do czasu aż zobaczyliśmy światło bijące z małego lokalu na końcu ulicy. 

Bar, jakich w Polsce już chyba nie znajdziemy, trochę obskurny, na stołach obdarte ceraty, za ladą Arab. Głodni, właściwie bez wyboru, zamówiliśmy to, co było. Falafele w picie i hummus. Po około 10 minutach właściciel wszystko przyniósł. Było to chyba jedno z największych zaskoczeń kulinarnych, jakie w życiu przeżyłam i po raz kolejny doświadczenie z cyklu "nie oceniaj książki po okładce". Chrupiące z zewnątrz, mięciutkie w środku falafele, przygotowywane ręcznie przez mamę właściciela, która cały czas zerkała przez kotarę, czy wszystko w porządku i czy nam smakuje. Hummus gładki i świetnie doprawiony, chyba najlepszy jaki w życiu jadłam, do tego gorące pity. 

Jedyne, czego nam brakowało, to butelki białego wina, by uczcić przyjazd do tego odległego kulturowo kraju i krótkie wakacje. Gdy zapytaliśmy właściciela, czy nie wie, gdzie możemy napić się o tej porze wina, krótko odpowiedział, że wie. W jednej sekundzie poinstruował w swoim języku mamę, mama wybiegła  w kapciach z kuchni, przeszła na drugą stronę ulicy i coś krzyknęła. Po trzech, może czterech minutach ze sklepu naprzeciwko wybiegł, jak się później okazało, brat naszego gospodarza, z butelką białego izraelskiego wina w jednej ręce i korkociągiem w drugiej. Okazało się, że brat prowadzi po drugiej stronie ulicy sklep z alkoholem! W tym maleńkim barze spędziliśmy cały wieczór, rozmawiając z właścicielem, jego bratem, kilkoma kolegami, którzy się zeszli nie wiadomo skąd, z mamą na migi. Nie wiem, ile wypiliśmy wina i ile hummusu zjedliśmy, ale wiem na pewno, że był to jeden z najciekawszych wieczorów, jakie spędziliśmy w Izraelu. 

Do Muhhamada, jego mamy i brata wracaliśmy jeszcze kilka razy, też dlatego, jak się później okazało, bar położony był zaledwie kilka minut od naszego hotelu, a pierwszego dnia po prostu zrobiliśmy wielkie koło.

Ostatniego dnia Muhhamad zdradził mi, jak robi swój hummus, chociaż jestem przekonana, że nie powiedział mi wszystkiego, bo w domu trochę się nakombinowałam, by zrobić hummus idealny. Jaki powinien być według mnie hummus idealny? Gładki, z wyczuwalnym smakiem tahiny, cytryny i czosnku, ale nie za mocno. Nie powinien być zbyt gęsty, polany odrobiną świetnej jakości oliwy z oliwek, posypany natką pietruszki.

Żeby przygotować hummus idealny używamy suszonej ciecierzycy. Tylko dzięki temu będzie idealnie kremowy. Nie oszukujmy się, czasem nie mamy czasu na moczenie ciecierzycy i późniejsze gotowanie. Zdarza mi się, że znajomi wpadają ot tak i nie mam na to czasu, wtedy właśnie wykorzystuję ciecierzycę z puszki. Trudno, jakoś trzeba sobie radzić. Poniżej zaprezentuję wam przepis na hummus z suchej ciecierzycy, ale jeśli pominiecie proces jej gotowania, i tę z puszki przygotujecie z resztą dodatków, też będzie super!


Potrzebujemy:
  • szklanka suchej ciecierzycy (2 puszki ciecierzycy,  odsączone z zalewy)
  • około 1/4 szklanki pasty tahini (lub więcej, jeśli wolicie bardziej sezamowy hummus)
  • sok z 1/2 cytryny (lub więcej do smaku)
  • 2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę (moim zdaniem tyle wystarczy, ale pamiętajcie, że gotujecie dla siebie, więc jeśli macie ochotę dołóżcie więcej)
  • sól
  • posiekana natka pietruszki
  • oliwa z oliwek
  • mielona słodka papryka
  • zimna woda (około 1/2 - 1/3 szklanki)

Przygotowanie:

1. Dzień przed przygotowywaniem hummusu, suchą ciecierzycę zalewamy zimną wodą. Wody powinno być co najmniej dwa razy więcej niż ciecierzycy. Pozostawiamy na noc.

2. Następnego dnia ciecierzycę odsączamy, przekładamy do garnka i zalewamy dużą ilością zimnej wody. Gotujemy do miękkości około godzinę.

3. Odsączoną na sitku i przestudzoną ciecierzycę (albo z puszki) blendujemy z pastą tahini, sokiem z cytryny, czosnkiem i odrobiną soli. 

4. Gdy składniki zaczną się łączyć, dolewamy powoli, partiami zimną wodę. Dzięki temu hummus będzie jeszcze bardziej gładki i o lepszej konsystencji. Ucieramy do czasu, aż składniki zamienią się w aksamitną pastę. 

5. Na koniec doprawiamy jeszcze ewentualnie solą lub sokiem z cytryny.

Gotowy hummus podajemy, najlepiej tak jak wszędzie w Izraelu rozsmarowany na płaskim talerzu, posypany słodką papryką, skropiony dobrą oliwą, z natką pietruszki. 

Świetnie smakuje z chlebem, a jeszcze lepiej z oryginalnymi chlebkami pita, których przygotowanie jest banalnie proste, na które przepis znajdziecie tutaj.

Gotowy hummus można przechowywać szczelnie zamknięty przez kilka dni w lodówce.

Smacznego!

niedziela, 7 stycznia 2018

oldschoolowy torcik cytrynowy



Jakiś czas temu upiekłam podobny tort, przekładany kremem migdałowym. Teraz postanowiłam przekręcić trochę tamten przepis i zaryzykować z innym smakiem.Wyszło okej, naprawdę smacznie, dlatego i ten przepis, lekko zmodyfikowany pojawia się teraz na blogu!

Uwaga! Klasycznie tort ten przygotowuje się na dużej tortownicy i składa się z trzech placków. Na blogu znajdziecie już właśnie na taki tort, duży i niski (staromodny tort migdałowy). Ja tym razem postanowiłam zaszaleć, ale jeśli nie macie czasu, by piec 8 czy 9 placków, upieczcie 3 duże, będzie git!

 
Składniki:

ciasto:
  •  2 jajka
  • pół kostki masła (100 g)
  • szklanka mleka 
  • mąka pszenna (około 1/2 - 3/4 szklanki)
  • 2 łyżki cukru
  • płaska łyżeczka sody oczyszczonej

krem:
  •  szklanka mleka
  • 6 -7 łyżek kaszy manny
  • kostka masła (200 g)
  • cukier (do smaku)
  • sok z dwóch cytryn
  • skórka otarta z dwóch cytryn

Przygotowanie (na dużą tortownicę i torcik złożony z trzech warstw):

1. Piekarnik rozgrzewamy do 200 st. C.
2. Jajka miksujemy z cukrem, mlekiem i roztopionym masłem. Gdy wszystko się połączy dodajemy łyżeczkę sody oczyszczonej i mąkę - stopniowo, aż masa będzie przypominała konsystencją gęstą śmietanę. 
3. Dużą tortownicę wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy na nią 1/3 przygotowanego ciasta. Pieczemy kilka minut, aż placek się zarumieni. Procedurę powtarzamy 3 razy - potrzebujemy trzech placków!

Uwaga! Jeśli chcecie przygotować mały torcik, wylewajcie do małej tortownicy około 2 łyżek ciasta, pieczcie chwilę, aż się zarumieni, powtarzając tę czynność aż skończy wam się ciasto.
4. Upieczone placki pozostawiamy do przestygnięcia. W tym czasie przygotowujemy krem.
 
5. Szklankę mleka zagotowujemy. Dodajemy 6 - 7 łyżek kaszy manny, mieszamy. 
6. Lekko przestudzoną kaszę przekładamy do dużej miski, dodajemy masło, sok z cytryny i skórkę i blendujemy wszystko na gładki krem. Na koniec dodajemy cukier (w ilości do smaku - placki nie są specjalnie słodkie). Jeszcze chwilę blendujemy do połączenia składników.
7. Placki przekładamy kremem. 
8. Tak przygotowany tort odstawiamy na około godzinę do lodówki. 
Smacznego!

piątek, 5 stycznia 2018

czy naprawdę wiemy, co jemy?!

Od jakiegoś czasu nie robię postanowień noworocznych, bo ich spełnianie kończy się zazwyczaj gdzieś w okolicach święta Trzech Króli. Nowy Rok, nowa ja... Tak, nigdy mi się to nie udało i coś podejrzewam, że i Wy, drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, nie zawsze trzymacie się swoich postanowień.


W tym roku jest jednak inaczej. Dlaczego? Bo dokładnie drugiego stycznia natrafiłam na stronę czytajsklad.com. Od razu informuję, że nie jest to post sponsorowany i nie znajdziecie tu lokowania produktu. Szperając na wyżej wymienionej stronie znalazłam zakładkę "Porównanie produktów". Jak już zaczęłam czytać, to skończyłam kilka godzin później, przechodząc przez 30 zakładek i zagłębiając się w to, co właściwie jemy i o czym naprawdę nie wiemy.

źródło: https://czytajsklad.com/porownania-produktow


Po skończonej lekturze, gdzieś koło drugiej w nocy, rwąc włosy z głowy, załamana tym, czego się dowiedziałam o szkodliwych dla nas składnikach, genialnie ukrytych pod skomplikowanymi nazwami w składach produktów znalazłam aplikację, która służy do analizowania składów i natychmiast ściągnęłam ją na swój telefon. Mowa o aplikacji "Zdrowe zakupy", choć znajdziecie wiele innych, które mają takie samo zastosowanie.


 źródło: print screen aplikacji Zdrowe zakupy


No i zaczęło się. Z telefonem w dłoni, o drugiej w nocy, przeczesywałam lodówkę i spiżarnię, skanując kody kreskowe wszystkich produktów, aż usiadłam na podłodze i omal nie zaczęłam szlochać. Do tej pory wydawało mi się, że kupuję dobre i zdrowe produkty i naprawdę miałam wrażenie, że czytam i analizuję składy. Guzik prawda, połowa dostępnych w mojej kuchni produktów nadawała się do śmietnika. 

Załamana położyłam się spać, by rano obudzić się z postanowieniem, że w 2018 roku zacznę kupować świadomie. Że dokształcę się w kwestii szkodliwych substancji, które producenci "dorzucają" do swoich produktów w celu poprawienia smaku, konserwowania czy nawet - o zgrozo - nadawania ładnego koloru.

Oczywiście, nie popadnę w skrajność i jak będę miała ochotę na kanapkę i podwójne frytki z górą soli w fastfoodowym barze, to kupię i zjem z radością. Ale potem wrócę do domu i na deser pochłonę deser bez szkodliwych E (choć uwaga! nie wszystkie są szkodliwe!) z myślą, że tak jest dla mnie lepiej i bezpieczniej.

Dlatego drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy życzę Wam w tym Nowym Roku podobnych postanowień i przemyśleń. Zastanówcie się, czy w śmietanie kremówce naprawdę powinien znajdować się karagen, w soli morskiej substancje antyzbrylające, a w słodyczach olej palmowy i utwardzony tłuszcz roślinny.

 źródło: vumag.pl

Analizujmy składy, kupujmy świadomie! Może przy mniejszym popycie na ich szkodliwe produkty, producenci zrezygnują z dodawania chemikaliów do żywności, a my będziemy po prostu zdrowsi.

Post ten dedykuję wszystkim, ale szczególną czujność proponuję zachować tym, którzy mają dzieci i ich los i zdrowie spoczywają w ich rękach.

Załamana stanem swojej wiedzy, pozdrawiam Was gorąco i życzę wszystkim, żebyśmy w 2019 rok weszli już zdrowsi!

Szayszkinnn

barszcz zabielany z ziemniaczanym puree



Jakiś czas temu White Plate na swoim fanpejdżu opublikowała zdjęcie barszczu zabielanego podanego z ziemniaczanym puree. Cofnęła mnie tym do dzieciństwa i wzbudziła miłe wspomnienia. Postanowiłam przypomnieć sobie barszcz, który z wielkim smakiem jadłam jako dziecko.

Postanowiłam przygotować zupę w wersji wegetariańskiej, bo na taki akurat miałam ochotę, ale jeśli chcecie, zamiast wywaru warzywnego ugotujcie bulion na wędzonym żeberku.


Składniki:
  • 3 duże buraki
  • 1 duża lub 2 mniejsze marchewki 
  • 1 pietruszka 
  • 1 seler 
  • 1/2 pora 
  • kawałek włoskiej kapusty (dosłownie 2 - 3 liście)
  • 2 listki laurowe 
  • 3 - 4 ziarenka ziela angielskiego 
  • 3 duże ząbki czosnku
  • 1 łyżka przecieru pomidorowego 
  • 1/2 małej butelki (380 ml) koncentratu barszczu dobrej jakości lub domowego zakwasu na barszcz
  • 150 ml śmietanki kremówki lub w wersji bardziej dietetycznej - jogurtu naturalnego
  • sól i czarny pieprz do smaku

puree ziemniaczane:
  • około kilograma mączystych ziemniaków o odmianie najlepszej do puree np. Bryza, Gala lub Irga 
  • 2 duże cebule, posiekane w drobną kostkę
  • 2 łyżki masła klarowanego lub oleju rzepakowego
  • sól
Przygotowanie:
 
1. Zaczynamy od wstawienia wywaru z warzyw. Marchewki, pietruszkę, seler, pora i kapustę kroimy na mniejsze kawałki i wrzucamy do garnka. Zalewamy około litrem zimnej wody i dodajemy czosnek, ziele angielskie i liście laurowe. Gotujemy pod przykryciem, na niewielkim ogniu przez około 45 minut do godziny.

2. W tym czasie przygotowujemy buraki. Obieramy je i kroimy w dość małą kostkę. Zalewamy zimną wodą, niewielką ilością, tak jak warzywa do bulionu i gotujemy do miękkości pod przykryciem, na małym ogniu.

3. Do miękkich buraków wlewamy przez sitko wywar z warzyw. Dodajemy koncentrat pomidorowy, doprawiamy do smaku koncentratem barszczu, solą i pieprzem  i gotujemy wszystko razem jeszcze kilka minut. 

4. Gorącą zupę dolewamy powoli (po łyżce) do śmietany lub jogurtu, cały czas mieszając, by się nie zważyła. Chodzi o tak zwane hartowanie śmietany. Gdy już jest ciepła, mieszając wlewamy ją do zupy. Od tego czasu nie możemy barszczu zagotować!!! Także przy odgrzewaniu. Zagotowany barszcz traci swój piękny kolor.
Puree:

Cebulę podsmażamy na złoty kolor na maśle i dodajemy do ugotowanych na miękko i ugniecionych ziemniaków. Doprawiamy solą.

Gorący barszcz podajemy z górą ciepłego puree i jemy od razu.

Smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...